Dziesiąty maja to wyjątkowa, ale zapomniana data w historii Góry Kalwarii. Dokładnie 123 lata temu wybuchł tu pożar, który na zawsze zmienił oblicze miasta. Żywioł objął niemal połowę zabudowań. Wielu mieszkańców, głównie pochodzenia żydowskiego, straciło dach nad głową.
Tragedia z 1901 roku zapoczątkowała zmianę charakteru miejscowej zabudowy. W głównej mierze spłonęły budynki drewniane, a w ich miejsce pojawiły się już obiekty murowane. Wzniesiono m.in., przy ul. Pijarskiej, istniejące do dziś żydowskie obiekty: dom modlitwy z czerwonej cegły oraz synagogę (została przebudowana na galerię handlową). Charakterystyczne podwórza, które także możemy dziś oglądać, właśnie po pożarze nabrały swojego niepowtarzalnego wyglądu.
Jak przebiegały dramatyczne wydarzenia owego majowego późnego popołudnia, wiemy dzięki dokładnemu sprawozdaniu korespondenta „Kurjera Warszawskiego”. Gorąco zachęcam do lektury archiwalnego artykułu, będącego jednocześnie wspomnieniem roli takich ważnych osób dla historii naszego miasta jak dziedzic Brzumina Michał Daszewski czy doktor Antoni Rzeszotarski.
Poniżej odnaleziona przeze mnie relacja, zamieszczona w dodatku porannym wspomnianej gazety, w numerze 129 z 11 maja 1901 roku (pisownia artykułu oryginalna).
Patryk Zduńczyk
(Towarzystwo Opieki nad Zabytkami – Oddział w Czersku)
Pożar Góry-Kalwarji
(Sprawozdanie specjalne Kurjera Warszawskiego)
PIERWSZA WIEŚĆ
Wczoraj, o godzinie 6-ej wieczorem, stacja Góra-Kalwarja kolei górnokalwaryjskiej telegrafowała do stacji Mokotów-Warszawa:
„Od godziny Góra-Kalwarja w płomieniach. Pali się środkowa, żydowska dzielnica miasta. Pożar szerzy się. Straży ogniowej niema”.
W tej chwili właśnie znajdował się na stacji Mokotów, z zamiarem powrotu najbliższym pociągiem do domu, p. Michał Daszewski, właściciel majątku pod Górą, i wspólnie z kupcem tutejszym, p. Apfelbaumem, niezwłocznie podjęli starania u władz o wysłanie na miejsce katastrofy oddziału straży ogniowej z Warszawy.
Jakoż na osobistą prośbę p. gubernatora warszawskiego, rz. r. st. Martynowa, p. oberpolicmajster pułkownik Lichaczew, który otrzymał był już również telegram od słynnego rabina górnokalwaryjskiego, Lewka Altera, zezwolił na wysłanie straży ogniowej do Góry Kalwarji.
Oddział straży przybył na stację Mokotów o godzinie 8-ej wieczorem. Na straż czekał już przygotowany przez dyrekcję kolei ekstrapociąg, na który niezwłocznie zaczęto ładować beczki, ale okazało się, że niepodobna ich umieścić na małych wagonikach węglarkach kolei, więc wzięto się do podstawiania większych platform i na jedną z nich wtoczono już sikawkę, kiedy nagle przed samą godziną 9-tą wieczorem telefon z Góry Kalwarji komunikuje:
„Jeżeli straż dotąd nie wyjechała, niech nie wyrusza. Pożar skończony”.
Straż więc powróciła do koszar, a o g. 9 1/2 wiecz. wyruszył ze stacji Mokotowskiej ekstrapociąg, w którym udali się do Góry Kalwarji: p. gubernator rz. r. st. Martynow, naczelnik powiatu warszawskiego Orlicki, naczelnik straży ziemskiej pow. warszawskiego Bieliński, pomocnik jego w oddziale mokotowskim Gremionow, przedstawiciele kolei podjazdowych podmiejskich pp. dyrektor Popławski, naczelnik ruchu Leśkiewicz i członek zarządu Stanisław Szpak, p. Michał Daszewski i sprawozdawca Kurjera Warszawskiego.
KLĘSKA I RATUNEK
O godz. 5-ej po poł., kiedy ludność żydowska Góry Kalwarji przygotowała się do rozpoczęcia wieczorem szabasu, w komórce stodoły w podwórzu domu Fajtów nr 51 lit. W., niedawno sprzedanego, przy ul. Pijarskiej, od strony rynku, ukazały się płomienie, które w mgnieniu oka objęły stodołę, potem dom cały i szybko przy spokojnym wietrze południowo zachodnim przerzuciły się na drugą stronę tej ulicy.
Po chwili ogień znalazł łatwopalny materjał w całej połaci drewnianych domostw i zabudowań podwórzowych zawalonych sianem, słomą i drzewem – między ulicami Pijarską, Senatorską i Kalwaryjską. O doraźnem stłumieniu pożogi nie mogło być mowy. Wytoczono wprawdzie 5 sikawek i 8 beczek gminnych, a nadto rzuciło się do wożenia wody baryłkami do 20 woziwodów, ale narzędzia to pozbawione koni przy nieznacznej ilości studzien w miasteczku, a dość odległej i w dole położonej Wiśle – musiały prawie pozostać bezczynne.
Pomiędzy ludnością osady pozostawioną tak na pastwę strasznemu żywiołowi zapanowały strach i zamieszanie. Szabas nie pozwalał hasydom czynnie uczestniczyć w gaszeniu pożogi, która szerzyła się też z gwałtownością, ogarniając coraz dalsze domy i zabudowania po obydwu stronach ulicy Pijarskiej. Jednakże pułkownicy konsystujących w Górze Kalwarji VIII i XIX bataljonów saperów szybko zmobilizowali swoich 500 szeregowców i pod energicznem dowództwem pp. Chankowa i Daniłowa, a przy bardzo czynnym udziale oficerów pp.: Aleksiejewa, Birilewa, Fiedorowa, Sielichowa i Wierchowskiego – saperzy rozdzielili pomiędzy siebie akcję ratunkową na 4 krańce płonącego wielkiego kwadratu. Przedewszystkiem więc otoczono płonącą dzielnicę łańcuchem wojska, nie dozwalającym na zawleczenie głowni po za ten kordon, a potem rzucono się do rozbierania domów i zabudowań na krańcowej linji ognia, aby mu przerwać dalszą komunikację.
Nie przyszło to z trudnością wobec domostw kleconych z drzewa, krytych gontem lub słomą, tak, że w dwie godziny zdołano przy wytężonej pracy wojska morze płomieni umiejscowić. Tymczasem ludność miasteczka uciekała z płonącej dzielnicy na wszystkie strony za miasto, na szosę warszawsko-aleksandryjską, na plac musztry i do licznych ogrodów, unosząc swoje ubogie nędzne ruchomości, ze sprzętów głównie z pościeli i naczyń złożone.
Ale udawało się to tylko mieszkańcom domów, nieobjętych jeszcze płomieniem, którzy też gwałtownem ratowaniem mienia zachęcali do tego samego innych mieszkańców w rynku, na placyku targowym i w innych ulicach, na których w krótkim czasie potworzyły się stosy i kupy wyniesionych ruchomości, w obawie przed ścigającą pożogą.
Zgiełku, hałasu, lamentu, płaczu i krzyku żydów zaskoczonych nieszczęściem trudno opisać.
Spotęgowało się to jeszcze bardziej, gdy płomienie ogarnęły posiadłość ich ukochanego i w całem Królestwie Polskiem czczonego przez hasydów „magieta" (wyższy duchowny) Lewka Altera, którego samego zaledwie zdołano uprowadzić z płomieni do domu Rosenthała.
Dom jego ze wszystkiemi zabudowaniami, urządzeniem i ruchomościami spłonął doszczętnie, co jednak najważniejsza to to, że zarazem spaliła się własna „magieta" bóżnica, do której w święta ściągały z całego kraju dziesiątki tysięcy współwyznawców. Naprzeciwko tej posesji, ale po drugiej stronie ulicy Pijarskiej spaliły się potem frontowa „szkoła" z bóżnicą, synagoga główna i wreszcie mykwa żydowska.
Jednocześnie p. Jan Roguski, wójt gminy, postradał całe swe mienie.
Zgorzało do 55 domów mieszkalnych, przeważnie otaczających posesję głośnego cadyka z pielgrzymek którego żyli właściciele tych swego rodzaju „pokojów meblowanych”.
W ciągu roku przesuwa się bowiem przez Górę Kalwarię około 100,000 hasydów, głównie w Zielone Świątki i kuczki, którzy są prawie jedynem źródłem dochodu ubogiej ludności żydowskiej Góry Kalwarji, trudniącej się w powszednim czasie drobnym handlem.
Oprócz domów mieszkalnych spłonęło do 30 zabudowań innych podwórzowych: szop, stajen i komórek.
Spalone nieruchomości ubezpieczone były na sumę około rb. 20,000 w ubezpieczeniu rządowem, wartość jednak dochodzi tu do rb. 50,000. Ruchomości nigdzie ubezpieczone nie były, a oprócz spalonych, wiele zniszczyło się, połamało i potłukło.
LISTA POGORZELCÓW
Właścicieli domów spalonych, jaką na prędce ułożyć zdołaliśmy, obejmuje nazwiska: Lewek Alter, Mendel Justman, Judka Prywer, Mendel Birnbaum, Grzegorz Susdorf (oficyny ze stolarnią), Jankiel Birnbaum (skład drzewa), Mendel Godfreind, Alter Szenkier, sukcesorowie Augustyniak, Jan Rogowski (wójt), Pessa Miss Mordka-Skrzypek, sukcesorowie Wilhelma Aster-(ewangelicy) Gotlieb Jung, Wilhelm Hoffman itd.
*
Ocalały: obydwa kościoły katolickie, dom pomagistracki mieszczący urząd gminny, sąd i kasy apteka, poczta i telegraf, koszary, przytułek chorych i nieuleczalnych i cala dzielnica powyżej rynku położona, a lepiej zabudowana.
W ratunku brali, oprócz wojskowych, bardzo czynny udział: dr. Rzeszotarski, lekarz miejscowy, naczelnik poczty p. Petrow, wójt p. Rogowski i pisarz gminny p. Michał Blank.
ZARZĄDZENIA WŁADZ
P. gubernator z towarzyszącymi mu przedstawicielami władz powiatowych warszawskich udał się do miasta końmi.
Obszedłszy miejsce pożogi rz. r. st. Martynow wysłał telegram do p. oberpolicmajstra m. Warszawy prosząc o przysłanie ekstrapociągiem oddziału 35-ciu toporników straży ogniowej; i polecił przysłać do Góry Kalwarji tym samym pociągiem 15-tu strażników ziemskich.
O godz. 11 1/5 wieczorem, kiedy p. Gubernator powracał, szeregowcy saperzy zwijali wartę, stróżujące przy ruchomościach, wyniesionych na płace i ulice, oddając je na noc właścicielom.
Na zgliszczach, wybuchających iskrami i płomieniami z dopalających się bierwion, sterczy tylko kilkadziesiąt kominów murowanych. Reszta do cna zgorzała.
*
Łuna pożaru była tak duża, że w Piasecznie odległym o 16 wiorst od Góry widać było płomienie w całej ich jaskrawości i słupy dymu.
Północ. Pogorzelcy, których liczba wraz z dziećmi dochodzi do 2,000, nocują pod gołem niebem. Wokoło rozrzuconych betów skupiły się kobiety z dziećmi, mężczyźni zaś modlą się z rabinem Alterem w tak okropnym ścisku i tłoku, że upał w mieszkaniu prowizorycznem rabina tropikalny, nie do zniesienia.
Jakaś żydówka opłakuje stratę dwojga spalonych w płomieniach dziatek, których uratować nie zdołano.
Kilkunastu szeregowców doznało lekkich potłuczeń i oparzeń przy niesieniu ratunku.
KOMITET POMOCY
Za pozwoleniem i z polecenia p. gubernatora warszawskiego, utworzył się niezwłocznie komitet do niesienia pomocy pogorzelcom.
Do zorganizowania go upoważnienie otrzymał, w charakterze prezydującego, p. Michał Daszewski z Brzumina, który powołał do tego komitetu pp. Pawia Bernhardta, właściciela apteki, Szulima Zacharowicza, kupca zbożowego, Jana Rogowskiego, i St. Szpaka.
Komitet od dziś rozpoczyna czynności od rozdziału chleba.
O godz. 12 1/2 po północy wyruszył do Góry Kalwarji ekstrapociąg z topornikami straży ogniowej i strażnikami ziemskimi, którym instrukcję wydał rz. r. st. Martynow, osobiście.
*
2,000 pogorzelców! 2,000 osób bez dachu i chleba! Pomoże im komitet ratunkowy, jeżeli dobrzy ludzie dostarczą komitetowi środków ratowania głodnych.
Warszawa tyle razy złożyła dowód, że posiada serce, czułe na niedolę bliźnich, tylu już pogorzelcom pospieszyła z pomocą, że – pewni jesteśmy – niepozwoli nieszczęśliwym pogorzelcom z Góry Kalwarii cierpieć głodu.
Do nadziei tej upoważnia nas ofiarność piekarń warszawskich, wypróbowana przez nas w r. 1895 po pożarze Brześcia. Nie zawiodła nas ona i obecnie.
Pragnąc dostarczyć zgłodniałym pogorzelcom chleba dzisiaj zrana, zwróciliśmy się wczoraj wieczorem do właścicieli piekarń z prośbą o ofiarę. Zadeklarowali ją chętnie.
Dzięki temu dzisiejszym pociągiem rannym wysłaliśmy kilka tysięcy funtów chleba, który ofiarowały piekarnie: „Versailles" (1,000 funtów), p. Kropiwnickiego i Michlera (400 funtów). Zarząd kolei Grójec-Góra-Kalwarja złożył na kupno chleba 50 rb., członek zarządu tej kolei, p. Szpak, wczoraj wieczorem przywiózł 200 bochenków.
Materiał przypominający pożar z 10 maja 1901 r. powstał w ramach jubileuszu 30-lecia czerskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zabytkami.
Wyświetlono: 2190