Jan Janica, starszy przodownik Policji Państwowej związany z Górą Kalwarią, padł ofiarą zbrodni katyńskiej. Oprawcy z sowieckiej policji politycznej pozbawili go życia 85 lat temu, wiosną 1940 roku.
Urodził się 23 czerwca 1889 roku w Buczkowicach (dziś województwo śląskie), w zaborze austriackim. Wiadomo, że służył w armii Austro-Węgier. I że cesarz tej monarchii przyznał mu, za postawę na polu walki podczas I wojny światowej, Krzyż Zasługi Cywilnej.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Jan Janica służył w policji jako komendant. W latach trzydziestych (wiemy, że do 1938 roku) kierował posterunkiem w Górze Kalwarii i mieszkał w tym mieście, przy ul. Dominikańskiej.
– Jego żona Anna, czyli moja babcia, opowiadała, że był człowiekiem obowiązkowym i koleżeńskim – mówi wnuk Jana Janicy, 74-letni Krzysztof Kralewski z Wólki Dworskiej, który udostępnił nam zdjęcie dziadka.
– Jako komendant policji łagodził w Górze Kalwarii napięcia między społecznością żydowską a chrześcijanami. Tutejszy cadyk Alter darzył go zaufaniem – dodaje pan Krzysztof.
Po opuszczeniu naszego miasta Jan Janica kierował siedzibą policji w Gołkowie pod Piasecznem. Po wybuchu II wojny światowej otrzymał rozkaz, by ewakuować z kraju załogę tego posterunku. Kolumna z policyjnymi dokumentami i pieniędzmi wyruszyła 7 września 1939 roku. Niemcy nie udaremnili ewakuacji, ale zrobił to kolejny najeźdźca, Rosja. W Kowlu na Kresach Wschodnich nasi funkcjonariusze dostali się do niewoli.
Razem z komendantem Polskę opuszczał jego syn Tadeusz. Według rodzinnych przekazów pomagał ojcu, gdy ten stał się jeńcem. Podczas sowieckiego transportu jeden z bolszewików ostrzegł 18-latka, że jeśli nie zawróci, spotka go tragiczny los. Tadeusz ruszył więc zimą do kraju – pieszo, bez butów (stopy owinął szmatami). Udało mu się dotrzeć do domu.
Jesienią lub zimą 1939 roku Jan Janica trafił do obozu specjalnego NKWD w sowieckim Ostaszkowie (być może poprzez obóz w Starobielsku). Liczba polskich jeńców wojennych więzionych w tych zabudowaniach poklasztornych wahała się między ponad 4 tys. a prawie 9 tys. osób. Byli to głównie policjanci.
Na początku kwietnia zaczęto likwidować obóz: rozpoczęły się wywózki do niedalekiego Kalinina (obecnie Twer). Tam, do połowy maja, sowieccy kaci zabijali jeńców strzałem w tył głowy. Podczas nocnych egzekucji w piwnicach zamordowano ponad 6 tys. osób. Ciała wrzucano do masowych, bezimiennych dołów śmierci w pobliskim Miednoje.
Pięćdziesięcioletni Jan Janica pozostawił żonę i kilkoro dzieci. Małżonka, pani Anna, przez kilkanaście lat wierzyła, że mąż przeżył wojnę; gorąco się o to modliła. Gdy ktoś pukał do drzwi domu w Wólce Dworskiej, otwierała szybko, licząc, że powrócił. Nocami zdawało się jej, że słyszy pukanie w okno. Wołała wtedy: – Przyszedł! Przyszedł!
– Bardzo współczułem babci. To wszystko było dla rodziny bardzo bolesne – wzrusza się Krzysztof Kralewski.
I dodaje: – Kilka lat po wojnie w którejś z okolicznych miejscowości zdarzyło się, że komuniści przyjechali do innej wdowy po policjancie zamordowanym w 1940 roku. Słuch po tej rodzinie zaginął. Już następnego uciekliśmy na południe Polski. Wróciliśmy, jak w 1953 roku zmarł Stalin.
Dopiero na początku lat 90. władze ZSRR ujawniły, że w Miednoje spoczywają szczątki polskich jeńców. W roku 2000 otwarto tam cmentarz wojenny, złożony z 25 zbiorowych mogił.
W Górze Kalwarii, na cmentarzu parafialnym, znajduje się grób symboliczny Jana Janicy (to mogiła, w której spoczywają jego żona i córka). Nazwisko policjanta widnieje też na tablicy upamiętniającej lokalne ofiary zbrodni katyńskiej przy ul. Saperów. Pośmiertnie został on awansowany do stopnia aspiranta.
Wyświetlono: 192